Mamy sentyment do jeziora Powidzkiego. Tu, w bazie zwanej kiedyś PKDP, wszystko się zaczęło. Potem, wiele razy jeszcze  jezioro  to było i wciąż jest naszym nurkowym „placem manewrowym” (od OWD, suchy s.,  przez rescue, divemastera, fundy, ADV EAN,  masę samodzielnych ćwiczeń i nie wiem ile  „czterdziestek” u bambra …  jest co wspominać ) …

 


 

Ale od początku. Ostatnio to nie Powidzkie ale Lubikowskie było naszym „poligonem” doświadczalnym. Po raz pierwszy  znalazłam się w tym jeziorze i nie obejrzałam go zbytnio, gdyż „byłam na rebie” i nie mogłam się rozglądać  Ale, żarty na bok … Generalnie, w różnych rodzajach działalności, początki przeważnie są trudne. Nowy sprzęt nurkowy też wprowadził nieco chaosu. Właściwie, wciąż staram się  go dopasować bardziej do moich potrzeb. Po kolejnych  nurkowaniach, podobnych, lepszych lub gorszych, całkowicie  zdjęłam  balast. Jeśli już mowa o balaście, wydaje mi się, że na CC przeważenie bardziej utrudnia nurkowanie niż na OC, gdzie nurek w sposób naturalny wykorzystuje swoje własne  płuca. Oprócz pozbycia się balastu, dokonałam jeszcze jednej zmiany: umiejscowiłam scrubber z butlami  wyżej na płycie, podnosząc w ten sposób automaty. Oprócz tego zmieniłam płetwy z Tech Finów Divesystemu na Jety Scubapro. Są dużo krótsze, bo pióra są dostosowane do rozmiaru i nieco lżejsze.  Są super !!!  W Tech Finach pływało mi się bardzo dobrze, ale zdecydowaną różnicę  w jakości  manewrowania poczułam po założeniu Jetów Scubapro. Wszystko to przyniosło, bardzo pozytywne efekty. Po pierwsze, usunięcie balastu zredukowało przeważenie i teraz, uwaga … pływam z aluminiową płytą bez balastu i wciąż zanurzam się bez problemu. Co więcej, mam poziomy trym bez trymowania („ na rebie” tendencja jest odwrotna niż w zestawie dwubutlowym, kładzie na tył, ale też ze względów związanych z budową reba,  nie można przesadzać ze” zbyt” poprawnym trymem),  pływam do tyłu, robię helikoptery, wszystko jak na OC.  Dodatkowo, w ogóle, mam większy zakres ruchu głową w tył, nie ogranicza mnie twinsetowe ułożenie automatów. (Fakt -  mniej mogę zwracać głowę na boki). Podniesienie reba pozwoliło też na nieco lepsze ułożenie węży ( i tak są długie, pętla też, ale póki co nie zajmuje mnie to zbytnio, po około godzinnym nurkowaniu szczęka mnie jeszcze nie boli ).

A wszystkie te rewelacje   w czasie jednego nurkowania … rzecz oczywista, że w Powidzu. Tak więc, przydało się spojrzenie wstecz i rozpoczęcie ab  ovo, żeby, zrobić krok naprzód… Krzysztof mnie filmował, a ja … , gdyby tylko widać było  mój uśmiech …

 


 

I jeszcze pewne moje obserwacje:

Jeśli chodzi o oddychanie na CC:  jest to pewnie kwestia przyzwyczajenia, chociaż zdecydowanie twierdzę, że na OC oddycha się jakieś 10 razy łatwiej. Nie chcę przesadzić, ale myślę, że jest to drastycznie odczuwalne w sytuacji zmęczenia, głębszego i szybszego oddechu. Powiem więcej,  nie wyobrażam sobie typowej hiperwentylacji na CC … (robiłam doświadczenie idąc jakieś 200 m w sprzęcie z maską na twarzy, z pętlą na miejscu, pod górę po piaszczystym  podłożu … dałam radę, ale musiałam przystawać, dodatkowo zawartość tlenu w mieszance w takich sytuacjach szybko spada, ewentualna  kumulacja CO2 … pod wodą marne szanse)

Pływamy teraz  w  majestatycznym tempie waleni. Przecież „nic nas nie goni”, nie musimy się spieszyć, utrzymując, stosowny do naszych potrzeb, stały set point, mamy znacznie wydłużony czas bezdekompresyjny, lub bardziej optymalną dekompresję. Minus tego jest taki, że przy takim bezruchu robi mi się zimno …

Z ostatniej chwili: mamy nowe OLED-owe  wyświetlacze w handsetach. No, można powiedzieć, że  handsety są teraz nieco wygodniejsze w użyciu, wciąż duże, ale przynajmniej wyświetlane informacje  są wyraźne. Warto czasami na nie spoglądać … ;)

W niedzielę byliśmy je przetestować. Jeśli chodzi o mnie, to po wymianie wyświetlacza na LED-owy, dokonała się jakaś „samoistna naprawa” prawego handsetu, który do tej pory szwankował, tj. nie włączał się, mimo,  już raz podjętej próby jego naprawy.  Tak więc, ogólnie mówiąc,  w moim przypadku, była to  już druga wymiana wyświetlacza, z tym, że ta pierwsza operacja prowadzona była jeszcze z użyciem  modelu starszej generacji. I w ten oto  sposób cieszę się dwoma handsetami głównym i backupowym. No, ale jak to się mówi, „przyroda nie lubi próżni” …,  ostatnio, nie dalej jak w niedzielę (podobno zielonoświątkową, dowiedzieliśmy się o tym, kiedy podjechaliśmy po market, żeby  kupić coś do jedzenia…)  po założeniu skafandra stwierdziłam, że kryza mi się naddarła. Byłam bliska rezygnacji z nura, przecież rozdarta kryza na 5 minut przed wejściem do wody, oznacza stracone nurkowanie. Było mi strasznie żal, zwłaszcza, ze ostatnio naprawdę walczę o czas na moje hobby. Ale, jak to się też mówi, „co kilka głów to nie jedna”, Przemo podsunął pomysł, żeby spróbować zakleić to silvertapem. W pierwszym momencie potraktowałam pomysł jako żart, ale znajomi zachęcali mnie do wypróbowania tej metody. Obkleili rozdarcie … i poszliśmy na nura. Udało się.  Po wyjściu z wody, nie stwierdziłam znacznego przemoczenia.  Oczywiście byłam „polana” aż do kolan, ale wody jako takiej w skafandrze nie było.  Co więcej, nie uciekał mi z suchego, przy każdym  niefortunnym odchyleniu głowy, gaz, jak to  zwykle było  przy jeszcze sprawnej, ale już rozciągniętej kryzie.  W całej mojej nurkowej karierze była to druga tak „spektakularna” tymczasowa reperacja kryzy. Pierwszy taki przypadek miał miejsce w Norwegii, kiedy to pojechaliśmy na tygodniowy wyjazd nurkowy, i już w drugim dniu rozdarła mi się kryza. Rozdarcie było sporych rozmiarów. Wtedy to mój wspaniałomyślny mąż, wyrżnął swoje własne manszety, które posłużyły jako łata na rozdarcie w kryzie (najśmieszniejsze było stwierdzenie, że i tak są mu  niepotrzebne). Od tego czasu pływamy bez manszet, ja również, naprawdę, jest dużo przyjemniej . Jeśli chodzi o załatanie kryzy – to pomysł sprawdzony, nurkowałam z tym „patchworkiem” po dwa razy dziennie, do końca wyjazdu. Po przyjeździe do domu, kryza nadal się trzymała, ale wymieniłam ją, tak dla zasady.

To zabawne i zastanawiające, ale zanim rozpadła mi się kryza, w ten sam weekend zdążyłam wejść w wazon z wodą,  który stał na podłodze, złamać kran we własnej kuchni, no i na koniec ta kryza. Prawo serii … może, ale tak naprawdę już wcześniej myślałam o usunięciu każdej z tych rzeczy: wazon, wiadomo przeszkadzał ( nie służy on do kwiatów, gdyby ktoś błędnie przypuszczał, ale do sprawdzania żywotności baterii w latarce ), kran pryskał, a kryza puszczała, tj.  marnotrawiła, gaz.  Tak więc, w ten oto przypadkowy sposób pozbyłam się tych wszystkich irytujących rzeczy  

A mojego Hammerka polubiłam oczywiście.

 

Monika Smolińska